czwartek, 29 września 2011

Przepis na buraczki pilnie poszukiwany!

Dzisiejszy post potraktujcie, jak krótki telefon;-)
Myję okna, potem chce wyszorować płytki w łazience i poprzekładać rzeczy w półkach w kuchni. To nie jest chyba normalne, ale w trakcie dni płodnych zawsze mam takie porządkowe napady;-)

Czy któraś z Was robi domowe buraczki? Takie z papryką na przykład? Będę wdzięczna za sprawdzony przepis - jutro zamierzam się pobawić.

Buziaki!

środa, 28 września 2011

Student studentowi nierówny

Zawsze miałam świadomość tego, jak wielką wartością jest to, że mogę studiować dziennie na uniwersytecie, nie płacąc za to. Inaczej pewnie musiałabym pójść na studia zaoczne i do pracy. Powszechnie mówi się, że nie ma bezpłatnych studiów, bo trzeba zapłacić za ksero, książki, bilet autobusowy (...) Zgadzam się z tym i nie zgadzam jednocześnie. Zgadzam, bo rzeczywiście wydawałam na to koło 150zł miesięcznie. I nie zgadzam, bo za miesiąc studiowania płaciłabym złotych 400.

Odpłatność za drugi kierunek studiów proponowana przez rząd również budzi moje dwuznaczne uczucia. Przypomniałam sobie, ilu znam (znałam, studiując na studiach mgr) studentów dwóch kierunków. Okazało się, że 17-stu. Z tego zaledwie troje chodziło na zajęcia regularnie, nie tłumaczyło się przed profesorami tym, że mają drugi kierunek i zaliczało przyzwoicie. Pozostali na uczelni bywali rzadko a absencję tłumaczyli drugim kierunkiem, po czym okazywało się, że tam też są w plecy.

Trafiał mnie szlag, gdy słyszałam, że ktoś swoje nieobecności tłumaczył zajęciami na drugim kierunku a naprawdę po prostu na zajęcia nie chodził. Wiem, bo nie raz, już po wyjściu profesora z sali, chwalił się, że mu się do czegoś ten drugi kierunek przydał. Potem zaczynały się pielgrzymki do prowadzących, by pozwolili zaliczyć egzamin we wrześniu, ale potraktowali go jako pierwszy (a nie drugi) termin. A czemu -  bo na drugim kierunku mają siedem egzaminów w ciągu jednego tygodnia i ledwo wyrabiają. Nikt tego nie sprawdzał, więc student korzystał.

Teraz sama prowadzę zajęcia ze studentami. Mam obowiązek przyjąć do grupy kogoś, kto nie był do niej wpisany, ale ma IOS (indywidualna organizacja studiów). Przychodził do mnie właśnie taki ktoś i mówił, że ma IOS i tylko zajęcia u mnie mu pasują w planie, po czym pojawiał się na nich dwa - trzy razy i na koniec semestru mówił, że ma IOS i to temu nie chodził, że na drugim kierunku ma wtedy zajęcia, z których jest egzamin a u mnie tylko zaliczenie, więc chodził tam. Na 18 osób w grupie miałam takie 2.

Przypadek jeszcze lepszy - znam osoby z moich humanistycznych studiów doktoranckich, które zaczęły studia na wydziale fizyki (tak, fizyki, bo tam przypada 0,8 osoby na miejsce, więc łatwo się dostać) tylko dlatego, że dzięki temu mogły nadal mieszkać w akademiku. Na zajęcia nie chodziły w ogóle i przy pierwszej sesji wyszło to na jaw, ale pół roku mieszkały za 350zł miesięcznie w mieście wojewódzkim.

Jednym słowem, nie dziwię się ministerstwu, że wyczuło lewiznę.
Szkoda tylko, że zapłacą także jednostki wybitne albo przynajmniej zdolne i chcące się czegoś nauczyć. Bo jeden kierunek to czasem naprawdę za mało. 


Tekst skopiowałam z poprzedniego bloga, licząc na dyskusję  w związku z artykułem "Studia uczą kombinowania": http://waszymzdaniem.blog.onet.pl/Studia-ucza-kombinowania,2,ID436590052,n  

Krótko

Muszę wziąć się za pisanie doktoratu. Muszę postarać się o grant z ministerstwa na badania i w końcu poważnie pomyśleć o pisaniu.
Cel - poświęcać temu dwie - trzy godziny dziennie, pięć dni w tygodniu.
 Największy problem - angielski, dwa lata kursu a czytanie artykułów naukowych w tym języku - jest cienko!

Mniejszy problem (z rozmyślań śniadaniowych) - jak gotować jajko, żeby wkładane do wody nie pękał?

poniedziałek, 26 września 2011

Język polski

Język polski jest trudny. Przysięgam. I wcale nie mam na myśli ortografii, czy odmiany przez przypadki. Gorzej z szeroko rozumianą poprawnością językową, bo błędów językowych (ale nie ortograficznych, czy fleksyjnych) można zrobić mnóstwo.

Domyśliłby się ktoś, że konstrukcja planować + bezokolicznik jest niepoprawna. To znaczy zdania: Planuję zająć się remontem. Planuję kupić samochód. są błędne! Trzeba napisać planuję zajęcie się, planuję kupno. 
Odwrotnie  zaś jest w wypadku czasownika zamierzać: zamierzam zająć się/zamierzam kupić  - jak najbardziej poprawne.

Blogowi trole - zgłębiajcie wiedzę! ;-)

Skąd biorą się sny?

Dzisiaj miałam najgorszą noc w życiu! I można by pomyśleć, że w związku z tym w ogóle nie spałam, ale niestety - było gorzej. Całą noc śniły mi się najdziwniejsze, stresujące mnie rzeczy. Co rusz się budziłam i rozpamiętywałam to, co właśnie mi się przyśniło. Nie wszystko udało mi się zapamiętać, ale to, co spamiętałam, opiszę.

Miałam sen  o tym, że jeżdżę na rowerze z deską do prasowania i żelazkiem. Zatrzymuję się na różnych placach, pod kościołami, marketami, podłączam się do prądu i prasuję swoje ubrania. Potem wszystko składam, wsiadam na rower i jadę. 
W kolejnym mieszkałam w garażu a wszystko, co miałam to stary leżak i własną, niewielką, niebieską miskę ubrań - nic konkretnego - szmatki do mycia okien, jakaś bluzka.
Następnie byłam w Holandii u męża. I on odprowadził mnie na dworzec i stwierdził, że wraca do mieszkania spakować dla mnie paczkę i ją wysłać. Wracam z tej Holandii do domu i czeka na mnie ta paczka. W niej jedna stara splamiona koszulka męża, dwie nowe i taka kurteczka w rudą kratkę z kożuszkiem dla mnie. 
Śnił mi się też dywan. Chodziłam z dywanem po różnych miejscach i nie wszędzie mogłam wejść, bo dywan był za duży. 

Gdy przyszła pora wstawać, byłam najszczęśliwsza na świecie, bo wiadomym było, że mi się już nic nie przyśni.


Wczoraj z kolei, jak z relacji męża wynika, rzucałam się na łóżku, jak gdyby ktoś mnie gonił albo coś w tym rodzaju. Nie pamiętam, co mi się śniło, ale w lustrze zauważyłam, że mam na wargach zaschniętą krew i rzeczywiście poczułam, że chyba  z nerwów w tym śnie samą siebie pogryzłam.

No przysięgam, nie wiem, o co chodzi! I do teraz nie mogę dojść do siebie

czwartek, 22 września 2011

Pościel

Zamarzyła mi się nowa. Ileż można prać bordową, zdejmować zieloną, zakładać bordową, prać zieloną...
Poza tym, przy mojej częstotliwości zmieniania, niebawem, wytrzymała ponoć korze, przestanie wytrzymać pranie - suszenie - używanie - pranie - suszenie (...).

Potrzebny mi nietypowy rozmiar - kołdra 200x220 i dwie poduchy 70x80. Pojechałam do sklepu, w którym kupowałam pościel poprzednim razem: Satyna odpada w przedbiegach- za śliska, poza tym, nie mam zamiaru kręcić w łóżku żadnego filmu, tylko spać... Bawełna, satyna z bawełną - drogie, a nawet jeśli i bym wydała te 130zł, to za jakieś babcine wzory. Podobnie z będącą w przyzwoitej cenie 85zł korą. Wzory jakieś takie nie dla mnie. Kwiatki, listki, smutne zawijasy... Szukam pościeli z fantazją!

Zostało mi allegro. Zakupy tam miewam raczej udane, może ze dwa razy się nacięłam, ale to głównie dlatego, że uwierzyłam, iż za niską (niewymownie) cenę można mieć towar najlepszej jakości. Pościeli mnóstwo, nawet wzory nie najgorsze - spodobała mi się taka w zebrę, ale po cenie (27zł z groszami) nie spodziewam się wiele. Chyba będę szukać dalej... i albo to ja jestem wymyślna, albo naprawdę ciężko kupić coś ładnego za przyzwoite pieniądze.

środa, 21 września 2011

Tryb jesienny

Wydałam sama sobie odgórne zarządzenie w kwestii roślin. Idzie jesień, więc częstotliwość i podlewania i nawożenia musi ulec zmianie. Co miałam przesadzić do większych doniczek przesadziłam na wiosnę lub latem. Teraz nową i jednocześnie większą doniczkę dostała tylko juka. Kupiłam ją w zwykłej plastikowej doniczce i, jak przystało na dyskont, była nie dość, że tandetna, to jeszcze o wiele za mała. Zawsze rośliny wsadzam do donic rozmiar, góra dwa większy niż poprzednia, ale juce dostała się duża, ceramiczna doniczka.

Chyba błędem było oderwanie pędu od mojej draceny lucky bamboo i wsadzenie do osobnej donicy... Wyrósł jak drożdżowe ciasto i ciągle się chyli to w jedną, to w drugą stronę.  Wyrzucić nie wyrzucę, ale jakoś temu zaradzić trzeba.

Nawóz na zimę chowam w najgłębszej szufladzie. Niektórzy twierdzą, że warto nawozić raz w miesiącu, inni, że w wyniku braku słońca nawet częściej niż latem, ja zdanie mam inne. Widzę, hodując różne zielone rośliny od kilku  lat, że zimą one generalnie śpią. I w tym odpoczynku nie należy im przeszkadzać. Nawożenie wymusza na roślinie konkretną aktywność, której zimą można jej oszczędzić.

Kwiatki podlewam od dziś średnio co 10 dni. Latem raz, czasem dwa w tygodniu, ale też nie wszystkie. Skrzydłokwiat woli zraszanie, storczyk w ogóle żyje własnym życiem. Draceny jedynie i benjamin pozwalają na konkretny harmonogram. Zimą powietrze bardziej suche, ale tam, gdzie roślin mam najwięcej kaloryfery są właściwie zakręcone, więc niczemu nie zaszkodzą.

Szukałam aż znalazłam. Sposób na to, by skrzydłokwiat wypuścił kwiaty - włożyć do donicy kawałki jabłka. Etylen szkodzi storczykom, a innym ma pomagać...

wtorek, 20 września 2011

Bloger musi uciekać - o internetowej przemocy

Blogować zaczęłam jakoś ponad rok temu. Lubiłam pisać, chciałam poznawać nowych ludzi, miałam trochę czasu, poznałam kilku Blogerów i kilka blogów, które odwiedzam do dziś.
Nie ukrywam, że na wiele zaprzyjaźnionych teraz dla mnie stron, trafiłam przez sławną/zniesławioną główną Onet.pl. Najpierw tylko czytałam, potem założyłam własne konto a na koniec dopiero zaczęłam pisać.

Nie pamiętam, czy od początku, ale szybko zrobiło się źle. Młodzież powiedziałaby, że netem zaczął rządzić shit. Nie jestem specjalnie stara, więc się podpisuję pod tym stwierdzeniem.

Czasem ktoś opisywał swoją trudną sytuację materialną w komentarzach dowiadywał się, że jest niedojdą i dobrze mu tak. Innym razem ktoś pochwalił się dobrymi relacjami z dzieckiem, zaraz pojawiali się tacy, którzy wyzwali go od naiwnych, bo przecież dzieci zawsze coś ukrywają. Bywało i tak, że Autorowi odbierało się prawo do publikowania historii fikcyjnych. Szczytem wszystkiego było dla mnie oskarżenie "jak możesz kazać ludziom czytać coś takiego?!". No tak, bo Bloger zmusza do czytania swoich tekstów. Inaczej przychodzi o szóstej rano i wyprowadza w kajdankach. Nie ma, że boli, ma boleć!

Troje z moich blogowych Bliskich dotknęła internetowa przemoc. O trojgu wiem, bo byłam świadkiem ich przenosin z portalu polecającego posty właśnie na blogspot.

Żeby przemoc ograniczała się do obraźliwych komentarzy pod tekstem, nie byłoby najgorzej. Teksty często bronią się same a uczciwi Czytelnicy także potrafią zareagować na takie zaczepki. Niestety jest gorzej. Autorów obraża się publicznie na innych blogach i stronach internetowych. Do Autorów wysyła się obraźliwe e-maile, bo przecież w końcu trzeba im uświadomić, że plotą trzy po trzy i powinni przestać.

Internetowy shit, mając niepohamowaną potrzebę ogrzania swojego maleńkiego, ale opuchniętego, ego w kręgu ludzi czytanych i komentowanych, przekracza wszelkie granice przyzwoitości.

Co moglibyśmy zrobić, by chronić naszych Przyjaciół? Nie reagować? - Oprawca w końcu się znudzi? Bronić się? Ale jak?

Pewna kobieta

Na aerobik stale chodzi z dziewięć kobiet. Czasem jest nas więcej, ale wczoraj, przy niezbyt przyjemnej aurze jedynie tyle  się nas zebrało. W grupie jestem najmłodsza, zaraz po córce prowadzącej i koleżance tej córki. Potem jest kilka trzydziestoparoletnich kobiet. Nie do końca mam z nimi wspólne tematy, bo to wszystko matki "zaangażowane" w walkę z szkolnym uciskiem i prychające tekstami "dopiero wrzesień a mój już ma dwa sprawdziany", "to ubezpieczenie to nie wiem, co takie drogie i na komitet zaś zawołali". Ja tylko grzecznie się przysłuchuję, one znają się z wywiadówek i przychodni dla dzieci chorych, więc niejako jestem z boku i mi to odpowiada. Poza tym jest wśród nas pewna Pani, starsza od wszystkich. Dziś będzie o niej.

Zawsze przychodziła już w stroju sportowym, dresowych spodniach i koszulce. Tuż po zajęciach zmieniała buty i wychodziła jako pierwsza. Najstarsza, najbardziej milcząca. Zawsze stała w rogu, przy niektórych ćwiczeniach chyba cudem nie wpadała na ścianę.

Wczoraj coś się zmieniło. Pani przebierała się razem z nami, nie czując skrępowania. Założyła świetne obcisłe leginsy i koszulkę - bokserkę. Wszystko w czerni, wszystko świetnie dobrane. Na ustach szminka w dobrym odcieniu ciemnego różu, świetne komponowała się z wyrównanymi brwiami i tuszem na rzęsach.

Widać w pewnej Pani coś się zmieniło. Zachowywała się inaczej, nie stała z boku, nie przyszła ostatnia i nie wybiegła pierwsza. Była jedną z nas! A na koniec przebrała się, założyła eleganckie botki, kurtkę, czapkę i mówiąc "no to pa", wyszła z uśmiechem.

PS: O matkach "zaangażowanych" też napiszę.

poniedziałek, 19 września 2011

Jesień

Latem zrezygnowałam z parzenia w dzbanku herbaty z cytryną albo sokiem, tak, by zawsze można było wziąć łyk czegoś ciepłego. Sporadycznie, gdy dzień był chłodny, wracałam do rytuału. Od dziś wracam na dłużej. Za oknem szaro i od samego rana z nieba leci drobne, zimne "coś" - deszcz? mżawka? Coś właśnie tego rodzaju.

Wczoraj kupiłam w Biedronce jukę. Niestety nie chce mi się z domu wyjść do kwiaciarni po jakąś przyzwoitą osłonkę, więc na razie stoi w tym, w czym przyniosłam ją ze sklepu.
A w drodze ze spaceru, 50 metrów od własnego domu, przy własnej, małej uliczce rośnie kasztanowiec. Jako dziecko do szkoły miałam prawie 2km i po drodze nie było czego zbierać: ani żołędzi, ani kasztanów, nie marząc już o jarzębinie. Trzeba było iść do lasu,  niby blisko, ale już nie po drodze. A tu - wystarczy wyjść z domu i kasztany!

czwartek, 15 września 2011

7 cudów świata - głosujemy!

Ja już zagłosowałam. Trzeba wybrać siedem nowych cudów świata. Wybrałam naturalnie Mazury i sześć innych lokalizacji.
Tutaj instrukcja, jak głosować:
http://mazurycudnatury.org/pl/jak-glosowac.html

Zapraszam serdecznie;-)

środa, 14 września 2011

- Chodźmy szybko za stodołę. - Zdążymy?

Kampania wyborcza trwa. A najśmieszniej przedstawia się dla mnie na razie PSL. W swoim intrygującym spocie wyborczym "Pozory mylą" Ludowcy przedstawiają historię dwojga młodych ludzi: lato, łąka, chabrowy wianek - tak zwane okoliczności sprzyjające. Nagle chłopak proponuje wizytę za stodołą, dziewczyna przystaje na propozycję, jej towarzysz już w drodze zdejmuje koszulę. Po sekundzie słyszymy jęki i widzimy... grającą w tenisa parę.

Jedyne, czego się dowiedziałam (a o czym wcześniej absolutnie nie wiedziałam) to to, że za typową stodołą w typowej wsi jest kort do tenisa.

A poważnie: czemu oni robią z polskiej wsi wieś?

Jesiennie

  



Portret

Szef zdecydował, że na naszej stronie internetowej przydałyby się informacje o nas (tak jak o każdym pracowniku naukowym uczelni - co zrobił, gdzie studiował), najlepiej ze zdjęciami "portretowymi".

I jestem w kropce, bo zdjęć mam może i sporo, ale typowo portretowych brak. Jutro najpewniej wybiorę się do fotografa i wszelkimi możliwymi sposobami będę czarować samą siebie, by mój portret był taki, jaki bym chciała.

Jak pozować do portretu?

wtorek, 13 września 2011

Lekcje w-f

Za mną najintensywniejszy dzień w ostatnich miesiącach. A mowa o wczoraj.

Najpierw pojechałam do Krakowa, w sprawach zawodowo - uczelnianych, prawie dwie godziny w samochodzie, zawracanie na alei Mickiewicza i szukanie miejsca, w którym można by zaparkować.
Po trzech godzinach powrót do domu, pizza na obiad, nowe szpilki na deser ;-) Czarne, wysokie... - gdyby można było kliknąć "Lubię to!", byłaby pierwsza!

Wieczorem aerobik - ćwiczenia na stepie, na początku nie nadążałam, ale po 15 minutach byłam tak szczęśliwa, że tam jestem, że było mi wszystko jedno, że mi się te kroki mieszają. Lubię takie dni.

Sprowokowało mnie to do przemyśleń o lekcjach kultury fizycznej w szkole. Byłam pierwsza. Pierwsza do przynoszenia zwolnień i zapominania stroju. Pierwsza do tego, by się wymigać od ćwiczeń. Wolałam z Panią woźną liście zamiatać niż ćwiczyć. I do tej pory myślałam, że to wynika z mojej nienawiści do sportu. Nic bardziej mylnego! Sport lubię, ale konkretny. A w szkole:
1. Przebieranie się w 30 osób w toalecie o powierzchni 16 metrów kwadratowych albo w zawilgoconej (przez obecność niczym nie oddzielonych od reszty pryszniców) szatni.
2. Brak konkretnego programu ćwiczeń - raz podskoki, raz przewroty, raz skoki przez skrzynię.
Z liceum pamiętam, że najpierw ćwiczyliśmy odbijanie piłką do siatkówki, po trzech zdaje się lekcjach dostałyśmy piłkę do ręcznej i kazano nam grać... A potem do kosza i tak dalej...
3. Korytarz  - często miejsce naszych zajęć, bo: (a) w podstawówce sala dostawała się chłopakom, którzy byli głośniejsi i za bardzo by przeszkadzali na korytarzu (b) w gimnazjum budynek był nowy i nie było sali; (c) w liceum była hala sportowa - elegancka, często odbywały się tam zawody nawet na poziomie województwa, a jak się nie odbywały to lekcje w-f miały tam jednocześnie trzy klasy - co z tego, że duża, jak się zabijaliśmy o siebie.

A teraz - miła muzyka, konkretne ćwiczenia. Instruktorka wyjaśnia, co czemu służy, co robić jak, żeby było dobrze, czego nie robić, żeby się nie przeforsować i, co dla mnie bardzo ważne - przy trudniejszych ćwiczeniach dodaje "jeśli nie potrafisz, zostań w pozycji..." - człowiek wie, że nie wszystko musi umieć i zamiast tego może robić coś prostszego.

niedziela, 11 września 2011

Co poprawia nastrój kobiecie

...marketing, marketing, marketing...

Wystarczy sobie kupić nowy krem (odkryłam serię kosmetyków 20+) , przeczytać o nim w Internecie, jak bardzo jest skuteczny, by poczuć, że cofa się czas. 

Odkąd minęło mi ćwierć wieku mam chyba obsesję na punkcie starzenia się. Miewałam już wcześniej epizody kupowania kremów rozjaśniających pod oczy albo regularnych zabiegów kosmetycznych, ale nigdy nie tak, jak teraz. 

Ostatnio, przy okazji wizyty w lokalnym (najlepiej wyposażonym na świecie - naprawdę) sklepie z kosmetykami, przyjrzała mi się pani kosmetolog. Zaproponowała badanie cery. Wszystkie wskaźniki poza zmatowieniem w normie. "Wiek" skóry na twarzy na podstawie badania - 21 lat!

piątek, 9 września 2011

Dzień jak nie codzień

Wczorajszy dzień, przysięgam, był jednym z najdziwniejszych w moim życiu.

Na obiad, gotowany już na 12:30, miał być gulasz. O tym, by wyjąć z zamrażarki mięso przypomniałam sobie dopiero w okolicach dziesiątej. Potem okazało się, że w domu nie ma grama margaryny a płyn do naczyń znowu się skończył. No to biegiem do Biedronki. Już przy kasie przypomniałam sobie, że nie ma też oleju a ziele angielskie chyba też trzeba by kupić, więc z powrotem na sklep. W domu okazało się, że aktualnie mam trzy paczki ziela angielskiego (kiedyś zakupiłam w promocji dwa w cenie jednego, a używam niezbyt często).

Dostałam dzbanek na sok. Postanowiłam go wyparzyć. Uroczyście rozpadł się na części pod wpływem temperatury wody. Zalałam szafkę. Dwa duże ręczniki później okazało się, że szkło jest wszędzie.

Potem z suszarki spadła mi pomarańczowa miseczka z porcelany a ja, usiłując ją złapać, skierowałam ją wprost do garnka z gulaszem. Przynajmniej się nie rozbiła.

Pod wieczór, szukając praski do ziemniaków, żeby zrobić ziemniaczane kotlety, stłukłam mały, szklany talerzyk.  Spadł. Sam spadł.

I tylko wizyta u fryzjera udała mi się wybornie;-)

środa, 7 września 2011

Endorfiny?

Dziś aerobik - part two.
Nie wiedziałam, że mam aż tyle mięśni, które mogą boleć. A bolą - ojojojoj! Ale mam ambicję i nie zrezygnuję, choćby nie wiem co!
Ostatni raz uprawiałam sport - poprawka: uczestniczyłam w zajęciach sportowych - w 2006 roku. Od tamtego czasu "okazjonalnie" jeżdżę na rowerze, od czasu do czasu wpadam na pomysł, że trzeba by poćwiczyć, bo te nieszczęsne kilogramy same się pojawiają. To tyle.
I dwudziestu pięciu lat potrzebowałam, żeby się przekonać, że nade mną trzeba stać z batem, żebym ćwiczyła. Mój rekord na rowerku stacjonarnym wynosi 8 dni. Potem zrezygnowałam.
Gdy pracowałam w szkole, nauczyciel w-f powiedział mi, że uprawianie sportu wyzwala endorfiny. Żartowaliśmy wtedy, że u mnie świadomość, że nie muszę go uprawiać wywołuje więcej. I muszę stwierdzić, że miał rację. Wracam do domu zmęczona, dzisiaj ledwo trzymałam się na nogach, ale jestem zadowolona. I to nie dlatego, że trening się skończył, ale dlatego, że ... no właśnie nie wiem, dlaczego - endorfiny?

O sprzedawcach

Wielu narzeka na sieciowe sklepy odzieżowe, ponieważ ubrania bywają tam słabej jakości a poza tym czasem ma się wrażenie, że wcześniej przymierzyło je ze 100 osób. Sama lubię pospacerować po centrum handlowym i coś sobie kupić - ot taka kobieca przypadłość ;-) Nie powiem, żeby była to tania pasja, ale - spokojnie - nie jestem zakupoholiczką ;-)

Ostatnio sprawiono mi przykrość, choć może używam za dużych słów, w sklepie na literę R, który popularnie nazywa się (nieudolnie spolszczając) wśród moich znajomych "rezerwatem". Na wieszaku wisiała marynarka w rozmiarze 36. Mogłabym ją nosić, ale tylko rozpiętą, więc postanowiłam, nie widząc nigdzie, zapytać u sprzedawców, czy w ogóle jest sens szukać na sklepie rozmiaru 38. Dowiedziałam się, że 38 wisi na manekinie, nad górnymi półkami. Poprosiłam o zdjęcie, odmówiono mi, ponieważ sprzedawcy nie wolno.

Wiem, że niektóre sieciówki mają stałe wystawy i nie mogą zmieniać ubrań na manekinach dopóki nie zleci im tego ktoś odgórnie. W tej mogło być tak samo, więc zaproponowałam zamianę na rozmiar 36, który trzymałam w ręku. Odmówiono mi po raz drugi.

Potem weszłam do sklepu obok. Bluzka, którą wypatrzyłam była za szeroka. Sprzedawczyni zaproponowała, że zdejmie mniejszą z manekina. Opowiedziałam jej historię sprzed kilku minut. Była zdziwiona, sugerując, że to mogło być lenistwo sprzedawcy.

Nie dzwonię ze skargą, nie zamierzam wpisywać się do księgi próśb i zażaleń, o ile takową mają. Nawet specjalnie nie zależało mi na tej marynarce, spodobała mi się po prostu. Nie planowałam kupować nic takiego, ale na nią trafiłam.  Nie zmienię też sklepu, bo lubię ich spódniczki. Jeden sprzedawca nie może decydować o marce.

wtorek, 6 września 2011

Codzienność

Kiedy o 6:30 rano Mąż pogratulował mi pełnoletności i upewnił mnie, że z okazji urodzin nie mam ani jednej zmarszczki, postanowiłam wstać.

Wczoraj zapisałam się na aerobik. Zajęcia odbywają się dwa razy w tygodniu po godzinie. Wczoraj mieliśmy ćwiczenia rozciągające z elementami pilatesu. Pamiętam pilates jeszcze ze studiów. Wtedy tak samo, jak wczoraj, uświadomiłam sobie, że jednoczesne napięcie brzucha, ruszanie jedną ręką, pilnowanie, by druga się nie ruszała i oddychanie są naprawdę trudne. Wróciłam bardzo zadowolona. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby po zajęciach nie chciało mi się strasznie jeść - wracam w okolicach 20:30 a głodna jestem jak wilk.

Zamiast godziny ćwiczyłyśmy nieco ponad pół, bo potem przyszła straszna wichura i ... nastała ciemność, bo w budynku odłączono zasilanie.

sobota, 3 września 2011

Leniwa solo - sobota

Czas spędzony z Mężem jest dla mnie najcenniejszy. Wiele jestem w stanie przełożyć, by spędzić z Nim więcej czasu, zwłaszcza, że ostatnio zdarza nam się widywać jedynie wieczorem, czyli krótko mówiąc ze 3-4 godziny na dobę.
Lubię jednak, gdy od czasu do czasu mój Mąż idzie do pracy na 14:00 i wraca o 22:30. Co więcej, nawet mi odpowiada, że zdarza się to w sobotę. Mam wtedy czas spokojnie posprzątać (nikt nie ma "pilnej potrzeby" chodzenia po mokrej podłodze) i mam czas tylko dla siebie.
Dziś mija mi właśnie taka sobota.
Z porządkami uwinęłam się w dwie godziny, część prac wykonując już wczoraj. Potem nadszedł TEN CZAS.
Kąpiel ze świeczkami, peeling kawowy (polecam serdecznie - rewelacyjny!), kieliszek wina. Zaraz troszeczkę popracuję a potem oddam się błogiej, choć mało ambitnej, rozrywce - oglądaniu serialu. A przy okazji zrobię coś z paznokciami i wyrównam brwi.
Na stole stoją zapachowe świeczki, słońce powoli chowa się za horyzont a w głośnikach:

Aerobik

Znalazłam w Internecie informacje o tym, że w Centrum Kultury,  dwieście metrów od domu, odbywają się od września zajęcia z aerobiku. Pierwsze już się odbyły, ale idę w poniedziałek się zapisać, licząc, że są wolne miejsca. Dwa razy w tygodniu miałabym co ze sobą zrobić.
Bardzo się cieszę!