środa, 31 sierpnia 2011

Wioskowy ksiądz

Nasz proboszcz kupuje nowe organy. Podobno rzecz to strasznie droga i potrzeba aż 150 tysięcy. Nie wiem, nie znam się. Muzyka organowa raczej mnie przeraża, nie o tym jednak będzie.
Całą historię znam z opowieści koleżanki, która - choć bardzo religijna i nigdy nie mówiła źle ani o księdzu ani o kościele - tym razem się oburzyła.
W celu zakupu ogłosił kolektę kopertową. Wygląda to tak, że parafianie w kopertach składają większe niż zazwyczaj do koszyczka w czasie mszy się składa ofiary.
Po dwóch tygodniach ogłosił jeszcze raz i polecił koperty podpisać. Nie on pierwszy doszedł do tego, że anonimowo ludzie są w stanie wiele powiedzieć, ale niewiele dać. Argumentował swoją prośbę tym, że chce wiedzieć, komu ma podziękować. No tak, bo zwykłe "dziękuję wam moi drodzy za ofiary" powiedziane z ambony nikomu nie wystarczy. Na mieszkańców padł blady strach, bo jak tu teraz do koperty włożyć 20 albo 50zł. Trzeba być dać ze 100zł, bo to wstyd, że się księdzu żałuje - nie piszę na podstawie własnych przemyśleń a wioskowych rozmów.
Tydzień po kopertowej niedzieli ksiądz ogłosił, że wszystkim dziękuje za ofiary. Największa wynosiła 5000zł, potem kilka wynosiło 2500zł i 1000zł a najwięcej było kopert zawierających 500zł. O innych ksiądz nie wspomniał, więc albo na podziękowania darczyńcy nie zasłużyli albo kopert z mniejszą zawartością nie było.

Teraz czekam aż wywiesi listę tych, którzy w ogóle się nie złożyli. Ciekawe, czy ciężko będzie mi tam znaleźć swoje nazwisko. Wprawdzie tego nie zapowiadał, ale jeśli lubi statystyki, to kto wie...

wtorek, 30 sierpnia 2011

Eryk

Zadzwoniła do mnie Marzena. Za kilka dni idzie do pracy i liczyła, że jeszcze damy się radę przed tym spotkać. Niestety ja nie mogę, ale porozmawiałyśmy przez dłuższą chwilę przez telefon.
O nic Marzenki nie pytałam. Sama zaczęła mi opowiadać o tym, jak jest w domu, jak wygląda sytuacja Marysi.
Marysia wychowuje syna Eryka wraz z chłopakiem. Nie chce widzieć Edyty. Nie życzy sobie, by przychodziła, by robiła cokolwiek. Powiedziała do niej jedynie: "Ty już swoje zrobiłaś".
Mama Marysi przyjechała odwiedzić wnuka. W sumie była tam już dwa razy. Eryk ponoć podobny do niej najbardziej na świecie.
Na jakimś portalu Marysia podobno umieściła zdjęcie chłopca z podpisem "Nasz Eryk".

piątek, 26 sierpnia 2011

Ty urodzisz, ja będę wychowywać

Spotkałam się w ostatnich dniach z koleżanką ze studiów. Mimo że nie byłyśmy papużkami nierozłączkami, gdy studiowałyśmy razem, teraz najczęściej to właśnie z Marzeną się spotykam. Pamiętamy o sobie nie tylko przy okazji urodzin i świąt, ale dzwonimy do siebie, e-mailujemy.

Marzena opowiedziała mi o swojej siostrze Edycie. Edyta jako jedyna z rodziny utrzymuje kontakt ze swoją kuzynką Marysią. Marysia, czarna owca w rodzinie, wyprowadziła się z domu, mając 17 lat, zaczęła pracować w sklepie i jakoś wiązała koniec z końcem. Nie wiem dlaczego żyje poza rodziną, ale fakty są takie, że nawet własna matka nie wie, co się u niej wydarzyło od trzech lat. Gdy Marysia zaszła w ciążę skontaktowała się z Edytą, bo chciała pożyczyć pieniądze. Miała chłopaka, mieszkali z sobą od roku, ale dziecka nie chcieli.

Edyta, bezdzietna od czterech lat mężatka, próbowała przekonać kuzynkę do tego, by nie usuwała ciąży. Wierzyła w to, że dziecko jest darem, który sama też kiedyś otrzyma. Któregoś dnia użyła argumentu ostatecznego: "Ty urodzisz a ja z mężem wychowam. Sami próbujemy i nam się nie udaje mieć dziecka". Marysia zgodziła się a Edyta, jako że nikomu nie powiedziała w ogóle o ciąży, w duchu wierzyła, że wraz z rosnącym brzuszkiem u Marysi pojawi się miłość do dziecka. Wierzyła, że gdy Marysia urodzi nigdy nie będzie chciała maleństwa oddać. Wierzyła, że w ten sposób Marysi pomaga przejść przez to wszystko a nawet może pogodzi ją z rodziną. W końcu dziecko może przełamać lody. 

Dwa tygodnie temu Marysia urodziła i teraz oczekuje, że Edyta zabierze dziecko i się nim zajmie. Dopiero teraz Edyta powiedziała o wszystkim mężowi i swoim najbliższym. Moja koleżanka Marzena nie wie, czy głupsze było zachowanie jej siostry, czy głupsza jest kuzynka, która dziecka nie chce. Mąż Edyty się wściekł, że mogła komukolwiek zaproponować coś takiego. Rodzice są po jego stronie.

Biedna Edyta - pomyślałam. Nie przewidziała, że kuzynka naprawdę nie będzie chciała dziecka. Z drugiej strony trzeba ważyć słowa, bo teraz to ja nie wiem, co ona zrobi.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Lubicie fasolkę po bretońsku? A kalafior?

Jest tak gorąco, że nie mogę spać. Lubię lato, lubię słońce, lubię, gdy nie trzeba mieć na sobie siedemdziesięciu czterech warstw ubrań, by było ciepło;-) Od trzeciej z minutami nie śpię i rozmyślam, a że nie do końca mam o czym, to o jedzeniu. I przyszła mi na myśl fasolka po bretońsku i kalafior.

Kalafior będzie w piątek, z ziemniakami posypanymi koperkiem.

Fasolkę zrobię w sobotę, gotowaną na boczku, z kiełbasą i przyprawami.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Moje dziecko jest otyłe!

Zwykłe badanie krwi wykazało, że ośmioletni Łukasz ma zawyżony poziom cukru. Kilkakrotne badanie glukometrem niestety nie chciało wyjść inaczej jak źle. Krzywa cukrowa była w porządku, ale wizyta u diabetologa okazała się konieczna.
Poza tym, że konieczna, okazała się jeszcze traumatyczna. Pani doktor wydała jednoznaczny wyrok: "Pani syn jest otyły". To samo powtórzyła jeszcze dziecku, utwierdzając je w przekonaniu, że ciężko zachoruje, jak nie schudnie.
Matka usłyszała, że odpowiada za stan swojego dziecka, że jest winna temu, jak ono wygląda i za każdą nabytą przez to chorobę może mieć pretensje właśnie do niej. Łukasz rzeczywiście nie lubi owoców i warzyw, nie lubi też sportu, bo ma komputer. Kocha słodycze i pizzę z dużą ilością żółtego sera.
Lekarka, słysząc, co przeciętnie zjada dziecko w ciągu dnia, zmieniła ton na ostrzejszy. Kategorycznie kazała wyeliminować z jadłospisu wszystko, co do tej pory zjadał Łukasz, poza białym mięsem i rybą. Słodycze pozwoliła jeść tylko w weekendy i to w niewielkich ilościach.

Drodzy Rodzice, dbajcie o to, by Wasze dziecko odkąd tylko może jadło to, co zdrowe, by miało nawyk sięgania po owoce, by nie podjadało w ciągu dnia batonikami.
1. Wiem, że jest Wam niewyobrażalnie ciężko, gdy musicie odmówić dziecku batonika (bo to przecież dziecko).
2. Wiem, że najłatwiej kupić na śniadanie drożdżówkę z budyniem a zamiast kolacji pójść na pizzę.
3. Wiem, pracujecie, nie macie czasu a dzieci tak bardzo lubią siedzieć w tej knajpce i zajadać się znakomicie wypieczoną pizzą.
4.Wiem, że dzieci lubią colę i a owoce zjadają tylko w postaci lodów (które, przy okazji, koło owoców czasem nawet nie stały).
5. Wiem, nie znam się  na dzieciach, wychowywaniu dzieci, karmieniu dzieci.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Z przygód w markecie

W sobotę znowu skusiła mnie Biedronka! Tym razem faktem, że w cenie 1,99zł oferowano plastikowe cedzaki, miski i koszyczki. Kupiłam miskę "do wszystkiego" (zdążyłam w niej już trzymać ziemniaki, obierki po pieczarkach i ubijać śmietanę) oraz koszyczek na przyprawy.

Nie chcąc się kompromitować, nie wspomnę, że poza tym kupiłam parę niepotrzebnych rzeczy. ;-)

Ale ja nie o tym! W kolejce stali panowie dwaj, w okolicy pięćdziesiątki, górnicy - emeryci, jak wynikało z rozmowy, którą prowadzili (1. w naszej wiosce co drugi emeryt jest emerytem - górnikiem; 2. oni mówią zawsze głośno, bo słuch często mają "już nie ten").

- Co porabiasz?
- Do roboty poszedłem, w domu ciężko wysiedzieć a tak to przynajmniej parę groszy wpadnie, a ty odpoczywasz, czy pracujesz?
- Chłopie! Wnuka mam! Córka poszła do roboty, dwuletniego mi zostawiła. Żebyś ty wiedział, ile to roboty z takim dzieckiem! Sto pomysłów na minutę! A jaki sprytny, byle czym się nie bawi, byle czym go nie zajmiesz! To siedzę z nim, opiekuję się znaczy, bo wiesz, on tylko ze mną chce być, ja nawet jak zakupy robię, to wtedy, gdy on śpi! I zaraz się obudzi, to mu kupiłem, popatrz, soczek i banany, jogurt, płatki. Ty, ja nie wiedziałem, że z dziećmi to roboty tyle. Wiesz, pracowało się, żona z naszymi siedziała, ale teraz nadrabiam. Ten mój wnuk, to ci powiem, taki pomysłowy...
- 44,50zł poproszę - przerwała kasjerka i sympatyczny dziadek pognał do domu, do wnuka;-)


sobota, 20 sierpnia 2011

Bezpieczeństwo na drodze

Mieszkam 100 metrów od kościoła. Na samym początku zawsze budziły mnie dzwony. Przez dobre pięć minut dwadzieścia minut przed każdą mszą zapraszają ludzi do kościoła. Teraz budzą mnie tylko czasem i tylko wtedy, gdy mam otwarte okno. W każdym razie, gdy o 7.40 słyszę dzwony, domyślam się, że czas wstawać.

Od kilkunastu dni za to mieszkańców budzi, a może raczej pobudza, coś innego. Syn jednego z sąsiadów dostał motocykl, nazywany przez tych, co się znają, ścigaczem. Chyba nie ma jeszcze prawa jazdy, bo jeździ na nim w tę i z powrotem po naszej, mającej 500 metrów długości ulicy. Zaczął dwadzieścia minut temu;-)  Droga publiczna, cisza nocna już dawno za nami, więc jako tako hałasu czepiać się nie można. Tylko że poza tym, że na jednym końcu jest kościół, to na drugim znajduje się szkoła podstawowa i ograniczenie prędkości do 30km/h na całej ulicy!

Obok naszego domu rozciąga się kościelny parking. W ciągu dnia stoi właściwie pusty, więc z jednej strony chłopcy mają bazę a z drugiej dziewczynki skaczą w gumę (o Boże, te dzieci nie siedzą przed komputerem! ;-)). I czasem wybiegają na ulicę, bo właśnie trwa wojna z tymi z drugiej bazy, przy starym boisku. I czasem te dziewczynki przywożą z sobą rolki i wykonują na asfalcie najróżniejsze akrobacje.

Oby te dzieci miały więcej rozumu niż nasz lokalny motocyklista.

piątek, 19 sierpnia 2011

Z przygód w markecie

Poszłam dziś na zakupy do Biedronki. Tak, robię zakupy w Biedronce;-)
Dziś był tam straszny ruch. Ludzi mnóstwo - zakupy robiły małżeństwa lub małżeństwa  z dziećmi. Niestety, zamiast kupować, jedynie spacerowali! :-) Powolutku, bez emocji, bez nerwów - "na luzaka". A jeszcze w tej naszej Biedronce zlikwidowali małe koszyki i zostawili jedynie wózki. Gdy ludzi więcej, to się po prostu z tymi wózkami nie mieszczą.  Tym samym, trzy razy powtórzyłam przepraszam, nim zamyślony wysoki człowiek, przesunął swój wózek. Ze dwa razy sama przepraszałam, dobijając do czyichś zakupów.

I zauważyłam, że ostatnio zdenerwowali mnie zdenerwowani rodzice w kolejce do kasy, a teraz jakoś taki dziwny wydawał mi się ten spokój.

Sama, wchodząc na zakupy, przechodzę przez sklep z listą (!) ze dwa razy, zabieram wszystko, co się na niej znajduję, plus to, czego oczywiście nie można nie kupić ;-) i wychodzę. Spaceruję po lesie.

A Wy? Wolicie małe osiedlowe sklepiki, czy może robicie zakupy "raz a dobrze" w markecie?

Chyba utworzę w Wordzie dwa dokumenty tekstowe. Jeden z informacją o rozmowie kwalifikacyjnej a drugi z wiadomością o tym, że mnie nie przyjęli.

Fakty są takie, że nie byłaby to praca idealna. Nie zaczęłabym we wrześniu a wtedy, kiedy nauczycielka w ciąży poszłaby na zwolnienie. Po macierzyński planuje wrócić albo już w maju albo dopiero od września. Sama nie wie, jak będzie się czuła i, czy będzie chciała zostawić dziecko tak wcześnie.
Nie byłoby idealnie, ale by było.

Powoli dochodzę do wniosku, że sobie mogę szóstką z dyplomu wytapetować kibel, pardon: łazienkę, polonistce może nie wypada.

================

Tak przy okazji - do placków ziemniaczanych daje się mąkę ziemniaczaną, czy zwykłą?

czwartek, 18 sierpnia 2011

Po rozmowie

Rozmowa odbyła się w bardzo miłej atmosferze. Panie dyrektor i wicedyrektor pytały o dotychczasowe doświadczenia w pracy w szkole. Trochę się tego nazbierało w ciągu roku, więc miałam o czym opowiadać. Jest oczywiście parę rzeczy, których powiedzieć zapomniałam.

Generalnie oferują 12 godzin w ddwóch czwartych klasach, co daje (wg. internetowego kalkulatora) 1040zł. Gdyby można było pracować cztery dni - nie mając etatu teoretycznie się da, to wychodzi całkiem dobrze.

Praca na zastępstwo, za nauczycielkę w ciąży. Możliwe, że będzie chciała wrócić przed końcem roku, ale niewykluczone, że dopiero za rok we wrześniu.

Jutro wynik rozmowy.

;-)

Wychodzę. Chcę tu wrócić i mieć dobre wieści;-)

środa, 17 sierpnia 2011

piątek, 12 sierpnia 2011

Lepsze jest wrogiem dobrego

Czasem, gotując obiad, korci mnie, by coś dodać, zmienić, zrobić inaczej (...). Czasem żartuję, że powieszę nad drzwiami kuchni tablicę z napisem "Bo kanapki z serem są nudne!". Wolę pokombinować i mieć satysfakcję, że udało mi się zrobić coś nowego, niż działać jak maszyna i nawet samej siebie nie zaskoczyć.

Jednym z ulubionych dań mojego męża są kotlety. Schabowe, z piersi kurczaka, z indyka. Robite, posolone, obtoczone w mące, jajku i bułce tartej. Potem usmażone na oleju na złotobrązowo. I koniec. Żadnego kombinowania! - powiedział, wprawdzie między wierszami, mój mąż. Są, jego zdaniem, dania, których ulepszać nie trzeba, bo same w sobie są najlepsze na świecie.

Kiedyś, znudzona kotletami robionymi według powyższego przepisu (czy to w ogóle jest przepis?!), postanowiłam zadziałać inaczej. Zrobiłam dwa schabowe w pianie. A do tego coś, co nazywam naleśnikami z kurczaka.
Potrzebne są:
pokrojony w kostkę filet z kurczaka
jajko (1-2)
majonez
mąka
przyprawy (sól, pieprz, wegeta)

Mięso przekłada się do miseczki. Na pojedynczy filet przypada 1 jajko, 2-3 łyżki mąki i tyleż samo majonezu. Do tego trzeba dodać przyprawy i wymieszać, by miało konsystencję ciasta naleśnikowego. Proporcje, które podałam, spokojnie można potraktować "luźno" - to nie ciasto, by co do grama musiało być wyważone.

Zrobiłam, upiekłam, podałam z ziemniakami i buraczkami. Mąż zjadł ze smakiem, bo należy do ludzi, którzy po prostu lubią jeść, czerpią z tege niemałą przyjemność. A gdy już zjadł, to powiedział mi, że tyle się namęczyłam z tymi kotletami a jemu by zwykłe, w bułce tartej wystarczyły. Szkoda mojego czasu. Od słowa do słowa, śmiejąc się, bo co innego można było zrobić, doszliśmy do wniosku, że są dania, których ulepszać nie będę.
Dzwonię do starostwa żeby się dowiedzieć, o co chodzi ze zmianą w ewidencji gruntów.
- Tak, jest naniesiony budynek, fundamenty same, czyli podatek się zmienia.
- A kto to naniósł?
- Firma geodezyjna X.
- Pierwsze słyszę.
- Nie zamawiała Pani firmy geodezyjnej?
- Nie. Nie znam nawet tej firmy.
- To oni sami przyszli?
- No chyba.

Po krótkiej wymianie zdań przemiłej (to nie ironia) Pani w starostwie z naczelnikiem dowiaduję się więcej.

- A może Pani coś tam zmieniała, jakieś robiłam mapki gdzieś?
- Nie zlecałam.
- A może jakieś przyłącza?
- Tak! Tak! [w tonie: eureka!]
- To może ten kto to robił naniósł też fundamenty?
- Jak naniósł, to ja nic o tym nie wiem.
- Zapewne naniósł.
- A musiał?
- Nie, ale oni czasem tak robią.

Telefon do mojej ukochanej gminy.
- Dzień dobry, tu urząd gminy.... - odzywa się automat. Wybieram tonowo numer wewnętrzny i czekam.
- Słucham geodezja.
- Dzień dobry. Dostałam wezwanie w związku z aktualizacją gruntów i...
- Przełączę do koleżanki od podatków.
- Dzień dobry. Otrzymałam wezwanie od wójta w sprawie podatku od...
- Przełączę do sekretariatu wójta.
- Dzień dobry. Wczoraj listonosz przyniósł mi pismo w sprawie aktualizacji gruntów, którą otrzymał ze starostwa i...
- To nie u nas. To w podatkach, przełączam.
- Dzień dobry, jest Pani czwartą osobą, z którą mogę dziś rozmawiać a wykonałam dopiero pierwszy telefon. Czy mogę dokończyć zdanie zanim Pani mnie przełączy?
- Słucham.

No to zaczęłam. Opowiadam o piśmie o rozmowie ze starostwem. Pani szuka dokumentów, widzi, że zmiany są.
- A kto to Pani te zmiany naniósł na te mapki i wysłał do starostwa?
- Usiłowałam ustalić. Niestety nie wiedzą. Mają dane firmy, której nie znam.
- Czyli przyszła firma i nikt tego nie zlecił. Mamy kilka takich spraw i sami nie wiemy, skąd to się bierze. Jakby mi Pani wyjaśniła, to ja bym wiedziała, co ludziom mówić, jak dzwonią.
Zdębiałam, ale wyjaśniłam. Niech ma nagrodę za to, że mnie nie przełączyła! Sprawę uznała za dziwną, ale obowiązek podatkowy powstał, to go dopełnię.

Dobrze znać przepisy

Mieszkam w gminie, w której panuje ogromny chaos administracyjny. Długo mogłabym narzekać na to, że urzędnicy są niekompetentni i nie znają przepisów. Jedną sprawę przez Samorządowym Kolegium Odwoławczym udało mi się już wygrać. Powód: wójt zabronił budować dom, powołując się na przepisy, które tego nie zabraniają.
Wiem, że istnieje coś takiego jak Kodeks Postępowania Administarcyjnego i art. 227 Przedmiotem skargi może być w szczególności zaniedbanie lub nienależyte wykonywanie zadań przez właściwe organy albo przez ich pracowników, naruszenie praworządności lub interesów skarżących, a także przewlekłe lub biurokratyczne załatwianie spraw.
Wójt po raz kolejny usiłuje mi wmówić, że tam, gdzie stoją gołe mury budynkku mieszkalnego, nie będące pod dachem a będące placem budowy, stoi dom. Dom, w którym mieszkam i nie płacę podatku!
Doprawdy, niezmiernie mi miło, że wójt, znając chyba prawa podświadomości, próbuje wszelkimi siłami sprawić, że mieszkam już u siebie. Nawet podatek chce na mnie nałożyć, by moc sprawcza słów była podwójna. Jaki dobry ten wójt.
Gdy człowiek  zaczyna żyć na własny rachunek, od czasu do czasu musi pojawić się w jakimś urzędzie.
Z jednego potrzebuje zaświadczenie, w drugim musi je złożyć a trzeci mu napisze, że w ogóle źle zrobił. Potem pojedzie do czwatego, który był wszystkiemu winien i się dowie, że nic się nie stało a sprawa w ogóle nie powinna mieć miejsca, bo to zaświadczenie to oni pobrali sami. W ramach walki z biurokracją.
Jeszcze trochę i drukarka służyć mi będzie tylko do drukowania pism kierowanych do gminy. Jeszcze trochę i w sklepie będę mówić, że na podstawie kodeksu skarbowego proszę o paragon!

czwartek, 11 sierpnia 2011

Ach te nerwy

Tegoroczne wakacje spędzam w domu. Poza jakimiś jednodniowymi wyjazdami nie zaplanowaliśmy niczego. To jednak wystarczyło, by zobaczyć, czy raczej zaobserwować pewne zjawisko.
Dzieci. Rodzice. Nie da się ukryć, że w wakacje spędzają razem więcej czasu niż w roku szkolnym. W roku szkolnym dziecko spędza około sześciu godzin dziennie w przedszkolu albo szkole. Tam też traci większość energii. Wiele dzieciaków wraca ze szkoły, rzuca w kąt plecak i zachowuje się całkiem spokojnie. Nie musi biegać, skakać po kanapie, zjeżdżać na plastikowej ciężarówce ze schodów (...). Swoje już dzisiaj zrobiła w szkole.

W wakacje energii mają więcej. Raz, że chodzą wyspane. Dwa, że całą spożytkować muszą w domu, przy rodzicach. Podskakują zatem, piszczą i chowają się pod stołem. Nie robią niczego innego niż przez ostatnie tygodnie w szkole. Z jedną różnicą - teraz widzi to rodzic.

Do rzeczy. W pobliżu niewielkiego pensjonatu w Szczyrku mała dziewczynka uderza piłką o beton. Po czterech uderzeniach słyszy: "Przestań!". Po piątym ojciec zabiera jej piłeczkę i, szarpiąc za ramię, sadza na ławce. Na wiślańskim deptaku żywiołowy chłopiec zamiast iść grzecznie (jak pies?!) koło nogi matki, podskakuje. Matka na to: "Uspokój się, bo wrócisz do pokoju!". Dzieciak spuszcza głowę i podąża smętnie w kierunku parasoli znanego browaru.

W "mooim osobistym" Tesco też widzę często takie sytuacje. W takiej kolejce, dla przykładu, dzieci się nudzą. No bo co mają robić? Trzeba stać i czekać. Wczoraj mały chłopiec bawił się zapięciem sklepowego wózka. Matka go zryczała: "Zostaw to i stój grzecznie, bo Twoje chrupki dostanie pies a batony zjem ja!". Znowu jeden zero dla rodzica.

Czy to można wytlumaczyć? Świat jest nerwowy. Ludzie są nerwowi. Rodzic też człowiek. A dziecko? Skarcone publicznie pewnie czuje się mocno upokorzone.

Może czasem warto dać malcowi trochę swobody. Niech biega, niech krzyczy, niech się przewraca. Tego potrzebuje. Może gdyby takie dziecko mogło zachowywać się głośniej w domu, w sklepie po prostu byłoby ciszej?

Nie mam zdania na temat tego, czy lepiej dziecko zabierać na wczasy, czy wysyłać na kolonie. Wiem jedynie, że wczasy z dzieckiem nie mogą polegać na spacerowaniu od budki z piwem do parasoli z Żywca. Dziecko to chyba woli wypoczywać aktywnie.

Siostry

Mam dwie znajome, bo koleżanki to za wiele powiedziane. Są siostrami. Natalia, 23-letnia, od ponad roku planuje swój ślub, który ma się odbyć w październiku. Wszystko przebiegało spokojnie, bo czasu było wiele, by zamówić to, co najważniejsze, o czasie odbyć nauki u księdza, wybrać zaproszenia, bukiet, suknię ślubną. Już byłby czas, by zapraszać gości - u nas zwykle na trzy miesiące przed uroczystością odwiedza się wszystkich z zaproszeniami. Niestety Natalia i Marcin jeszcze nie zapraszają gości.

Siostra Natalii, Monika, ma 19 lat. Właśnie zdała maturę a jej chłopak idzie do ostatniej klasy technikum. W lipcu powiedziała rodzicom, że jest w ciąży. Rodzina tradycyjna, więc chcą, by wszystko przebiegało tradycyjnie, a więc, chcieliby wziąć ślub. Dziecko urodzi się w lutym.

Znaleźć termin na kilkanaście tygodni przed ślubem to u nas rzecz niemożliwa do zrobienia. Najlepsze sale bankietowe i najgorsze remizy strażackie pozajmowane. Wszędzie właściciele rozkładają ręce i proponują, by czekać, bo może ktoś z sali zrezygnuje, ale takie rezygnacje zdarzają się niezwykle rzadko. Jeszcze rzadziej na dwa miesiące przed ślubem.

Rodzice Natalii chcą teraz, by odstąpiła siostrze swój termin. Monika także naciska, tłumacząc, że tego nie robi się siostrze.

Natalia siostrę kocha, ma ją przecież jedną na świecie. Wiedzą jednak, że gdy się zgodzą, sami ślub będą mogli wziąć dopiero po Nowym Roku. Konflikt z siotrą i rodzicami wisi w powietrzu.

środa, 10 sierpnia 2011

Od początku

Odwiedziłam kilka blogów, które znajdują się na platformie blogspot. Większość Autorów w pierwszym poście opisuje, że zwiała z Onetu. Z różnych powodów.
Ja także uciekam.
Pracy nie dostałam.
Czas zacząć na nowo.