piątek, 9 września 2011

Dzień jak nie codzień

Wczorajszy dzień, przysięgam, był jednym z najdziwniejszych w moim życiu.

Na obiad, gotowany już na 12:30, miał być gulasz. O tym, by wyjąć z zamrażarki mięso przypomniałam sobie dopiero w okolicach dziesiątej. Potem okazało się, że w domu nie ma grama margaryny a płyn do naczyń znowu się skończył. No to biegiem do Biedronki. Już przy kasie przypomniałam sobie, że nie ma też oleju a ziele angielskie chyba też trzeba by kupić, więc z powrotem na sklep. W domu okazało się, że aktualnie mam trzy paczki ziela angielskiego (kiedyś zakupiłam w promocji dwa w cenie jednego, a używam niezbyt często).

Dostałam dzbanek na sok. Postanowiłam go wyparzyć. Uroczyście rozpadł się na części pod wpływem temperatury wody. Zalałam szafkę. Dwa duże ręczniki później okazało się, że szkło jest wszędzie.

Potem z suszarki spadła mi pomarańczowa miseczka z porcelany a ja, usiłując ją złapać, skierowałam ją wprost do garnka z gulaszem. Przynajmniej się nie rozbiła.

Pod wieczór, szukając praski do ziemniaków, żeby zrobić ziemniaczane kotlety, stłukłam mały, szklany talerzyk.  Spadł. Sam spadł.

I tylko wizyta u fryzjera udała mi się wybornie;-)

3 komentarze:

  1. Są takie dni, że czego się nie dotkniesz, ulega zniszczeniu i wtedy myślisz, że dziś lepiej byłoby zostać w łóżku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, wkurzające są takie serie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze, no to taka wizyta na pewno zrekompensowała cały dzień. Nie ucieszyłaby tak bardzo gdyby to wszystko nie miało miejsca =D

    Free Spirit

    OdpowiedzUsuń