środa, 26 października 2011

...

Mam kryzys. Taki, jakiego jeszcze nigdy nie miałam, taki, który mnie męczy a ja nawet nie wiem, skąd się wziął. Jeśli ktoś nie chce słuchać/czytać narzekań, a zwłaszcza narzekań szczegółowych, powinien wyjść z tej strony, bo jedynie to może przeczytać poniżej.

1. Jedzenie. Nie jestem głodna, czasem zjadam w ciągu dnia zaledwie kromkę chleba albo pół papryki i mi wystarcza. Nie potrzebuję jeść. Piję dużo herbat - zwykłą, miętową, melisę, czasem  kawę. Na obiad zjadłam dziś dwa ziemniaki. Wczoraj pół śledzia w musztardzie. Mój mąż uważa, że to początki anoreksji. Ja po prostu nie jestem głodna.

2. Praca. Co pół roku dostaję umowę na pół roku. W grudniu dowiem się, czy mam kolejną. Jak nie dostanę, jestem w lesie. Nasz rynek pracy jest tak hermetyczny, że rozsyłane od jakiegoś czasu CV nawet do niego nie docierają. Nie ma szans, żebym znalazła pracę. No, znalazłabym może w fabryce, ale nie chce skręcać śrubek. Znam dziewczynę, która po licencjacie z socjologii skręca śrubki. Musiała podpisać przy umowie oświadczenie, że nie będzie się domagała, w związku z wyższym wykształceniem, awansu - jakoś tak. Krótko mówiąc, jej brygadzistka ma tylko technikum odzieżowe i chyba nie chce, by musiały zamienić się miejscami.

3. Pieniądze. Potrzebuję jakichś 40 tysięcy ekstra, by się wprowadzić do własnego domu. Choć jego budowa trwa nieco ponad dwa lata, jestem zmęczona. Chciałabym mieszkać w nim już, rozpocząć kolejny etap życia, być u siebie. Czuję niemoc i bezradność, patrząc na zadaszone mury i wiedząc, że na całą resztę mam na razie 700zł. Wiem, inni mają gorzej. Ja bym chciała wszystko już i teraz! Czy to moja wina, że mam odwagę o tym wszystkim marzyć? 

Efekty. Płacz, płacz, płacz. Oglądałam serial. Okazało się, że napisy wyświetlają się zbyt późno i  oglądanie nie ma większego sensu. Rozpłakałam się, bo co mogłam zrobić. Nie mogę znaleźć kluczy. Od godziny szukam cholernych kluczy! Za kolejną muszę wyjść na aerobik i bez nich nie wyjdę. Siadłam i płaczę. Na komputerową myszkę spadło kilka łez.

I tak przynajmniej raz dziennie. Najlepiej wtedy, gdy nikt nie widzi.

wtorek, 25 października 2011

Biedny nie ma wyboru?

Czy zdarzyło Wam się kiedyś powiedzieć, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby albo, że jakby ktoś byłby naprawdę głodny, to zjadłby dosłownie wszystko, byleby się nasycić. 
Historia dzieje się w jednym z miejskich ośrodków pomocy. Czasem do ośrodka trafia żywność, i ubrania które oddawane są podopiecznym placówki. Czasem jednak podopieczni odmawiają. 

Pani Maria przychodzi do ośrodka od zeszłej zimy. Mąż zostawił ją z czwórką małych jeszcze dzieci. Nie ma stałej pracy, dorywczo wykłada towar w marketach. Zżyma się na myśl, że znowu w ośrodku będą jej dawać te płatki i ryż. Jej dzieci nie lubią płatków. Wolą kanapki. Do płatków trzeba jeszcze kupić mleko, podgrzać je, potem posłodzić a dzieci i tak nie chcą jeść. Raz nie wzięła, to ją pracownica zapytała, czy woli by dzieci głodne były. Pewnie, że nie woli, ale czy musi im dawać to, czego  nie lubią? 

Czasem, gdy jest naprawdę wściekła, ma ochotę wykrzyczeć tym w ośrodku, żeby poszli do lasu z tą swoją dobrocią. Bo zawsze, gdy bierze z ośrodka ubrania, to wie, że ma je, bo ktoś inny ich nie chciał i je oddał. Bo ktoś inny sobie odświeżył szafę przed zimą i ona dostaje w październiku letnią sukienkę albo krótkie spodenki dla dzieci. 

A w październiku to jej by się przydała jakaś kurtka. Chciałaby zieloną. W maju, gdy do ośrodka przyszła większa dostawa, dostała czarny szalik i chustę w zieloną kratę. Gdyby mogła sobie kupić kurtkę, wybrałaby zieloną albo płaszczyk by kupiła. W końcu nie jest jeszcze taka stara, a te ubrania, które dostaje są jakieś takie - niemodne i jakby nosił je przed nią ktoś duży starszy. 

Kiedyś sąsiadka zaprosiła ją na kawę. Wiedziała, że nie jest to zwykła kawa a jedynie okazja, by,  pozbywając się kilku rzeczy, sąsiadka uczyniła coś dobrego na święta. Nie chciała. Nie chciała glinianych kubków ani torebki z podartą poszewką. Nie wzięła, potem jej w ośrodku powiedzieli, że odrzuca pomoc, którą oferują jej inni, że ma schować dumę do kieszeni, bo ma na wychowaniu czwórkę dzieci. 

- Pani, wybrzydzać to se pani może w sklepie, jak ma pani w kieszeni złotą kartę a nie tutaj! - zaatakowała ją ostro opiekunka z ośrodka. - Albo pani ugotuje ten ryż albo wytłumaczy dzieciom, że na obiad jest koncentrat pomidorowy. 

Biedny nie ma prawa wybierać?

niedziela, 23 października 2011

Zakupy, czyli łowy

Wczoraj rano kupiłam kolejny numer Wyborczej z Wysokimi Obcasami. Druga strona - olśnienie! Moja ulubiona, ukochana  Anja Rubik. Czasem zachowuję się, jak małolata mająca swoich idoli, ale wierzcie mi - podziwiam tę dziewczynę i nie jest to podziw rozwrzeszczanej nastolatki. 

Czy marzę o tym, by mieć ciuchy Anji Rubik? Może to zbyt wiele powiedziane, w końcu nie wokół ubrań kręci się świat, ale świadomość, że miałabym rzecz, którą reklamowała właśnie Ona, stała się pożądaniem. 
Do tej pory żyłam w przekonaniu, całkiem uzasadnionym, że na ciuchy Anji Rubik mnie nie stać. A nawet gdyby mnie było stać, gdzie w tym pójść i jak w tym ukryć swoje (nieliczne) fałdki. 

Klamka zapadła, zdecydowałam się pojechać do H&M po wymarzony ciuch. W pierwszym same rozmiary L - reszta, jak przyznała sprzedawczyni, rozeszła się w mig. W drugim sklepie, w innym centrum handlowym, wypatrzyłam M-kę, która niestety (?) też była za duża. Perspektywa posiadania kamizelki na razie się oddaliła, ale perspektywa tego, że udałoby mi się wyglądać przyzwoicie w rozmiarze S a nie kupowanym ostatnio M, też wydaje się przyjemna. Zadowoliłam się bawełnianym golfem w kolorze granatowym, ze sklepu C&A.
A moja kamizelka prezentuje się tak: 




Żeby zima była bardziej kolorowa, zamówiłam też na Allegro.pl kolorowe rajstopy - uwielbiam do czarnych spodenek albo spódniczki dobierać rajstopy w kolorze sweterka lub dodatków. 

Wybrałam kolory: miodowy, anemone i granat.





piątek, 21 października 2011

Co za dzień!

Pojechała na uczelnię - wypisać się, bo zmieniłam miejsce studiowania z Katowic na Kraków. 
Chciałam też wziąć w bibliotece kilka książek potrzebnych mi do pisania. 

Najpierw poszłam do Biblioteki Śląskiej, stałam pół godziny w kolejce (studenci się obudzili do czytania jakoś wcześnie - w końcu sesja daleko). Wypożyczyłam książki, podjechałam pod swój wydział (kilometr od biblioteki), zaparkowałam (dwieście metrów od uczelni, 1,2km od biblioteki - ważne do zapamiętania), zostawiłam w aucie książki (równie ważne do zapamiętania). 

W sekretariacie odebrałam kartę obiegową i poszłam z nią do biblioteki wydziałowej. Na drzwiach głównych przeczytałam, że karty obiegowe podbijane są od 9 do 12 (była 12.11), ale zdecydowałam się podejść do drzwi wypożyczalni i spróbować. Pani powiedziała, że najpierw muszę podbić tę kartę w Bibliotece Śląskiej  (BŚ) a potem mam do niej wrócić i ona mi podbije. Nic nie wspomniała o tym, że przyszłam po czasie, więc jest nieźle. Wróciłam do BŚ, nie stanęłam w kolejce, która znowu była niczego sobie, tylko podeszłam do informacji. Dowiedziałam się, że na moment podpisywania karty obiegowej książki muszą być u bibliotekarza a nie w moim aucie %-) Bosko - pomyślałam. 

No nic, poszłam do auta (tak, 1,2km) wzięłam książki i wróciłam a kolejka zdążyła już zakręcić po raz kolejny. Miałam czas, to policzyłam - 27 osób przede mną. W końcu się udało. Pani, trzymając moje książki pod ręką, podbiła moją kartę obiegową. Wróciłam do biblioteki wydziałowej, dostałam, com chciała i do domu.

Ktoś jeszcze miał intensywne popołudnie?

czwartek, 20 października 2011

Dzieci w markecie

Powiedzcie mi, drogie Matki - obecne i te właśnie debiutujące, jak to jest, że jedno dziecko w sklepie idzie koło matki/babci i zachowuje się spokojnie a drugie wrzeszczy o batona a potem o cukierki a na końcu o to, że nie mogło nieść koszyka?

I druga sprawa - jak zrobić tak, żeby własne dziecko w sklepie chciało być grzeczne?

Dziś po Netto spacerowała matka z córką, która niosła w małych rączkach paczkę makaronu. Szła wolniej od matki, oglądając wszystko, ale była grzeczna. W sklepie była też druga matka z synem Kamilem. Kamil najpierw płakał, bo chciał landrynki a mama mu powiedziała, że są za twarde i kupi mu inne cukierki. Słychać go było na całym sklepie. Stałam za nim i jego matką przy kasie. Wrzeszczał, przysięgam, nie wiem o co. Matka próbowała go uspokoić, prosiła, tłumacząc, że w aucie odpakuje mu to, co kupiła, ale najpierw za to trzeba zapłacić przy kasie. Darł się, jakby go ktoś ze skóry obdzierał.

Będąc przy temacie - często obserwuję w marketach, że dziecko już w trakcie zakupów zajada się czymś słodkim, co rodzice zamierzają kupić. Potem na kasie kładą sam papierek albo drugą identyczną rzecz, prosząc, by skasować za dwie. Pracownicy sklepu nie robią z tego problemu.

Ja sama zaś, może niesłusznie, jestem przeciwna. Czy to dziecko cierpi z głodu, że musi już natychmiast jeść tę czekoladę albo cukierki albo batoniki? Czy nie może poczekać pół godziny aż rzecz zostanie kupiona. Niby nic takiego, ale gdybym dziś miała dziecko nie uczyłabym go, że można jeść coś już w sklepie. Nawet nie umiem tego wytłumaczyć, ale po prostu chciałabym wyrobić w dziecku dwa nawyki: (1) zapłacisz - jest to twoje i możesz to zjeść/ lub bawić się tym. (2) Nie trzeba wszystkiego zjadać od razu, nie może być tak, że jak ktoś w domu widzi cukierki to musi zjeść od razu wszystkie, bo je widzi i musi zjeść.

środa, 19 października 2011

Zagubiona kartka pocztowa

Znalazłam dziś w swojej skrzynce pocztówkę z Ciechocinka. Wysłała ją pewna pani do pewnej rodziny, wpisując jednocześnie mój adres. Żaden z moich sąsiadów tak się nie nazywa, podobno w wiosce mieszka ktoś o takim nazwisku, ale mieszka w zupełnie innym miejscu. 

Nie czekając długo, zabrałam kartkę i poszłam na pocztę. Przedstawiłam sprawę kobiecie w okienku a ta, śmiejąc się pobłażliwie, stwierdziła, że to niepotrzebnie się fatygowałam, bo oni z tym nic nie mogą zrobić. 
I miała rację, bo niby skąd mają znać wszystkich mieszkańców. Sądziłam jednak, że miejscowy listonosz w kilkutysięcznej wiosce będzie kojarzył tych, którym przynosi listy. Nieważne, chciałam dobrze i zrobiłam wszystko, co do mnie należało. Na szczęście była to pocztówka a nie rachunki lub pisma urzędowe. 

Nie jestem w nastroju. Po prostu. I to bez powodu.


poniedziałek, 17 października 2011

o wszytkim i o niczym

Dziś będzie o wszystkim i o niczym. Przy kieliszku wina i radiowej jedynce. Mąż w pracy a ja mam sporo czasu, by nadrobić blogowe zaległości. 
 
Dawno niczego nie publikowałam i chyba publikować będę jeszcze rzadziej. Oznajmiam wszem i wobec, że się wzięłam do pracy naukowej. W końcu - wreszcie - a jednak;-) Dni mijają mi pracowicie i jestem szczęśliwa. Lubię mój świat. Moje książki, notatki i długopisy. Choć ciągle miewam problemy z koncentracją, już nie jest tak jak dawniej.

A bywało różnie. Potrafiłam siąść przed komputerem, pracować/pisać przez dwie minuty po czym wstać i iść podlać kwiaty. Potem usiąść, spojrzeć przypadkiem w kierunku balkonu i zdecydować, że należy ten balkon pozamiatać, a potem znowu wrócić do komputera, iść otworzyć okno w sypialni, za pięć minut zamknąć to okno, zrobić sobie herbatę, sprawdzić, co na zaprzyjaźnionych blogach, wrócić do sypialni, bo został tam długopis, ubrać się i iść do sklepu po żarówkę, bo się spaliła trzy dni wcześniej.

Jeśli którejś z was udało się to przeczytać jednym tchem, to doskonale wie, jak wyglądała moja praca/nauka ;-) Teraz staram się być bardziej skupiona. Choć ciągle nie realizuję przyjętego planu, jest lepiej;-)

W niedzielę usłyszałam historię z kominiarzem w roli głównej. Wam muszę powiedzieć, że to gorsze niż ten ksiądz momentami;-) A więc do rzeczy.
Do znajomego przyszedł kominiarz. Ten, wiedząc, co ma w kominie, zaprosił go na czyszczenie. Kominiarz nie był zbyt zadowolony, bo się spieszył, ale wszedł na górę. Wyjrzał przez właz, stwierdził, że on się nie da zabić i tak rozmieszczonego komina czyścił nie będzie. Zszedł i sobie zaśpiewał 20zł. Się pyta znajomy: A za co? A kominiarz mu, że za usługę ;-) Po wymianie paragrafów i "uprzejmości" znajomy zapłacił. Szkoda mu było stracić czas z kominiarzem dla 20zł. Kilka lat wcześniej firma kominiarska owego kominiarza zrobiła odbiór komina i całej reszty, nie stwierdzając przy tym, że wejście na dach grozi śmiercią.

Dziwny jest ten świat.

czwartek, 13 października 2011

Proboszcz, organy i brzęczący koszyczek

Kościół przegrał wybory podwójnie. Po pierwsze dlatego, że nawoływanie z ambony, by głosować na PiS nie odniosło skutku. Po drugie dlatego, że z wysokim (10%) wynikiem w Sejmie pojawiła się pierwsza antykościelna partia w Polsce.  Na lokalnym podwórku też widać zmiany. 


Nasz proboszcz to człowiek w gorącej wodzie kąpany, ogłosił ostatnio, że już potrzebne mu są pieniądze na kolejną ratę za organy (kto nie czytał, przypominam: kupił organy za 150 tysięcy złotych). Dodał do tego, że jeszcze połowa rodzin w naszej parafii nie ofiarowała nic na ten cel. Jak nie zapłacimy, czeka nas Boże Narodzenie przy elektronicznym keyboardzie a nie stosownej, nastrojowej muzyce.

Już nie z ambony, ale w sytuacjach mniej oficjalnych, na przykład na zbiórkach ministrantów lub w rozmowie z parafianami w sklepie, stwierdził, że jak ktoś przyjdzie do niego i będzie chciał mszę albo chrzciny to on sobie sprawdzi, czy na organy dał, jak nie dał - msza w ciszy. Sprawiedliwość musi być - kto nie zapłacił, nie będzie korzystał i basta!

Poprzedni proboszcz był człowiekiem niezwykle pogodnym i spokojnym. Do ludzi odnosił się z serdecznością i nigdy nie odmówił pomocy. Obecny proboszcz nie ochrzcił dziecka samotnej matce, bo nie będzie ręką kościoła podpisywał się pod grzechem. W drugim kościele w naszej miejscowości proboszcz ochrzcił, nie utożsamiając dziecka z grzechem.

Z innych rewolucji po zmianie proboszcza: trzydniowe nauki dla rodziców i chrzestnych, bo przecież młoda matka ma spokojnie z kim dziecko zostawić żeby trzy razy w tygodniu po dwie godziny siedzieć z księdzem. Po każdej piątkowej mszy księżulek podpisuje dzieciom z podstawówki stosowne karnety obecności na mszy, wie jak sprowadzić do kościoła tłumy;-)

Miało być o brzęczącym koszyczku. No właśnie - w koszyczku brzęczą monety a sama była świadkiem naocznym leżących w nim wesoło banknotów. Znajoma też zauważyła - ludzie dają mniej - złotówkę, dwa złote, jedna - dwie dziesiątki to maksimum w księdza koszyczku. Czyżby parafianie chcieli ukarać proboszcza?

W kościele jak wiadomo bywam rzadko. Choć teraz w niedzielę chyba się wybiorę - ksiądz ma nakładać specjalną pokutę za wygraną PO i przede wszystkim wysoki wynik Palikota ;-)

środa, 12 października 2011

Za oknem słońce a na termometrze dziewięć stopni. Z obawą nastawiłam pranie, ale - co mnie naprawdę zdziwiło - już wyschło. Zawsze się wkurzam, jak mi zawilgotnieje, bo się od razu nadaje do ponownego prania. Teraz leży w niebieskiej misce i zerka na mnie z błagalnym  - wyprasuj, wyprasuj!

Już dwa dni nie słodzę kawy ani herbaty. Czekajcie tylko aż stanę się naprawdę zgorzkniała;-)

sobota, 8 października 2011

Sekrety damskiej torebki.

Mój nowy nabytek. Obiecuję uroczyście nie mieć w niej bałaganu;-)
W każdej obowiązkowo chusteczki higieniczne, lusterko, długopis i tabletki przeciwbólowe. Stare rachunki, papierki po cukierkach, bilety parkingowe. Damska torebka kryje w sobie wiele tajemnic. A co Wy trzymacie w swojej?

środa, 5 października 2011

Puzzle

W niedzielę dowiedziałam się, że moja szwagierka, tegoroczna maturzystka, zabrała się za układanie puzzli. Od razu przypomniałam sobie o tym, że sama mam panoramę Wiednia w 3000 sztuk na strychu. Mąż poszedł, znalazł, przyniósł a teraz się ze mnie śmieje, że najpewniej za kilka dni odpuszczę i zrezygnuję z układania;-)

Mam jakieś 20% tego obrazka:

Zaczęłam od ramki a potem wzięłam się za dół - 2/3 całości stanowi niebo, więc będzie z tym trochę roboty. Potem w antyramę i na ścianę;-)

niedziela, 2 października 2011

Niedziela

W kwestii buraczków - zrobiłam, posługując się przepisem z Internetu i wyszły naprawdę dobrze, więc jeśli komuś nie przeszkadza połączenie buraczki + papryka + cebula, proszę przepis

Płytki w mojej łazience, choć to najczystsze miejsce w domu, były bardzo brudne, zwłaszcza te umieszczone najwyżej, gdzie moja ręka nie sięga. Już umyte i jakiś czas mam spokój - przy okazji polecam płyn Ajax floral fiesta - najlepszy do czyszczenia łazienki i mycia podłóg no i ma świeży, niedrażniący zapach.

Dzisiaj wstałam tuż po siódmej i wzięłam się do pracy. Czemu najlepiej pracuje mi się wczesnym, niedzielnym rankiem? Nie wiem, może lubię ten grzech;-)