Czy zdarzyło Wam się kiedyś powiedzieć, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby albo, że jakby ktoś byłby naprawdę głodny, to zjadłby dosłownie wszystko, byleby się nasycić.
Historia dzieje się w jednym z miejskich ośrodków pomocy. Czasem do ośrodka trafia żywność, i ubrania które oddawane są podopiecznym placówki. Czasem jednak podopieczni odmawiają.
Pani Maria przychodzi do ośrodka od zeszłej zimy. Mąż zostawił ją z czwórką małych jeszcze dzieci. Nie ma stałej pracy, dorywczo wykłada towar w marketach. Zżyma się na myśl, że znowu w ośrodku będą jej dawać te płatki i ryż. Jej dzieci nie lubią płatków. Wolą kanapki. Do płatków trzeba jeszcze kupić mleko, podgrzać je, potem posłodzić a dzieci i tak nie chcą jeść. Raz nie wzięła, to ją pracownica zapytała, czy woli by dzieci głodne były. Pewnie, że nie woli, ale czy musi im dawać to, czego nie lubią?
Czasem, gdy jest naprawdę wściekła, ma ochotę wykrzyczeć tym w ośrodku, żeby poszli do lasu z tą swoją dobrocią. Bo zawsze, gdy bierze z ośrodka ubrania, to wie, że ma je, bo ktoś inny ich nie chciał i je oddał. Bo ktoś inny sobie odświeżył szafę przed zimą i ona dostaje w październiku letnią sukienkę albo krótkie spodenki dla dzieci.
A w październiku to jej by się przydała jakaś kurtka. Chciałaby zieloną. W maju, gdy do ośrodka przyszła większa dostawa, dostała czarny szalik i chustę w zieloną kratę. Gdyby mogła sobie kupić kurtkę, wybrałaby zieloną albo płaszczyk by kupiła. W końcu nie jest jeszcze taka stara, a te ubrania, które dostaje są jakieś takie - niemodne i jakby nosił je przed nią ktoś duży starszy.
Kiedyś sąsiadka zaprosiła ją na kawę. Wiedziała, że nie jest to zwykła kawa a jedynie okazja, by, pozbywając się kilku rzeczy, sąsiadka uczyniła coś dobrego na święta. Nie chciała. Nie chciała glinianych kubków ani torebki z podartą poszewką. Nie wzięła, potem jej w ośrodku powiedzieli, że odrzuca pomoc, którą oferują jej inni, że ma schować dumę do kieszeni, bo ma na wychowaniu czwórkę dzieci.
- Pani, wybrzydzać to se pani może w sklepie, jak ma pani w kieszeni złotą kartę a nie tutaj! - zaatakowała ją ostro opiekunka z ośrodka. - Albo pani ugotuje ten ryż albo wytłumaczy dzieciom, że na obiad jest koncentrat pomidorowy.
Biedny nie ma prawa wybierać?
Bardzo durny post.A owa ''matka 4 dzieci jeszcze durniejsza''.SZkoda maluchów.
OdpowiedzUsuńWiesz Meggie, dziwnie mi się zrobiło, jak to przeczytałam. Z jednej strony żal mi tej kobiety, z drugiej rzeczywiście chyba nie da się wybrzydzać. Bo nie weźmie tego ryżu, to jej pewnie nic innego nie dadzą i co wtedy? :(( Ja jestem bardzo sceptycznie nastawiona do systemu pomocy społecznej, przynajmniej w mojej okolicy. Wielu biednych ludzi nie idzie po pomoc bo się wstydzi, na to miejsce funduje się węgiel na zimę alkoholikom, którzy cały rok siedzą pod sklepem z tanim winem w ręce...
OdpowiedzUsuńNikki to historia z mojego domowego podwórka. Mnie tej kobiety żal, żal mi w ogóle ludzi, którzy znaleźli się w tak trudnej sytuacji życiowej i nie dają sobie rady, choć się starają. Rzeczywiście problemem dla mnie zaś jest to, że czasem ktoś, by pozbyć się dziadostwa, udaje, że chce komuś coś dać. Co do ryżu i płatków - każdy z nas chce mieć wybór, czy jest biedny, czy bogaty. Maria też chciała poczuć, że ma wybór - pewnie to w jej wypadku iluzja, ale chyba w ten sposób chciała stać się kimś lepszym, kto nie musi jeść tego co mu dają.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy lepsze rzeczy stanowią o mojej godności. Wg mnie nie. Myślę, że człowiek w skrajnej potrzebie raczej nie wybrzydza, a jeśli wybrzydza, to potrzeba nie jest aż tak skrajna. A ty jakbyś rozwiązała problem na miejscu tej kobiety?
OdpowiedzUsuńNie wiem. Nie umiem się wczuć w jej sytuację, nie wiem, jak to jest korzystać z takiej pomocy. Jedyne, co wiem (i co jest wiedzą, czy sądem ogólnym), że granica między poczuciem dumy a poczuciem godności bywa cienka, zwłaszcza jeśli przychodzi prosić o pomoc albo otrzymywać ją od kogoś, mając świadomość, że się na nią jest skazanym.
OdpowiedzUsuńMaria jest rozżalona, bo jej nie wyszło, bo nie może pójść do sklepu i wybrać na półce. A przecież inni mogą. A ona musi brać, jak leci - całą resztę.
Kurka, trudno mi tu cokolwiek (kogokolwiek) oceniać, ponieważ nie wyobrażam sobie jak to jest być na jej miejscu... Ale dobrze, że nam dajesz takie trudne sprawy do przemyślenia...
OdpowiedzUsuń~niestety i tak się zdarza ... trudno negować wybór kobiety chociaż jej duma to jedno a konieczność to drugie. Ciężko mi powiedzieć co bym zrobiła na miejscu tej kobiety, za żadną cenę nie chciałabym sie na nim znaleźć...Ale chyba ją poniekąd rozumiem.Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńAurorko dziękuję za wizytę, nie wiedziałam, że tu zaglądasz, bo ja również raczę się Twoją czekoladą:-) Problem jest realny. Pytanie trudne, bo niby powinna się cieszyć, że w ogóle ma co na siebie włożyć, z drugiej zaś strony, rozumiem, że czasem jest zła na siebie, na tę sytuację i na pracowników opieki.
OdpowiedzUsuńMajeczko mam nadzieję, że Twoje sny zniknęły;-) Ja też ją rozumiem, ale zanim nie poznałam tej historii, nie miałam świadomości, że ludzie korzystający z opieki mogą tak właśnie czuć.
Wiesz, mam dwójkę dzieci i myślę, że gdybym miała naprawdę bardzo trudną sytuację to jeśli chodzi o jedzenie brałabym wszystko co mi dają, byle by tylko dzieci nie chodziły głodne. Tak przynajmniej mi się wydaje.
OdpowiedzUsuńJa uważam podobnie jak Kalina.
OdpowiedzUsuńTak, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby... Ja osobiście nie miałabym odwagi wybrzydzać. Byłoby mi wstyd tego, że sama nie jestem w stanie zapewnić dzieciom bytu i byłabym wdzięczna za jakąkolwiek pomoc. I podszewkę w torebce bym sobie zszyła...