niedziela, 13 listopada 2011

Wracam

Długo nie pisałam, bo nie chciałam pisać o smutkach i troskach. Zwłaszcza tych, które w obliczu prawdziwych problemów są po prostu infantylne. Rzeczywiście było tak, że miałam dość siebie. I nie wiem, czy spowodowała to jesień, czy zwyczajnie dopadające czasem ludzi gorsze chwile.

Dziękuję za wysyłane na moją skrzynkę kartki i listy. Zachowam je jako najlepszy środek na trudne chwile.
Spotkałam się ze zrozumieniem i empatią. Ktoś mi dał kopniaka, ktoś pogłaskał. Wszystko było mi lekarstwem.

Poprzedni weekend spędziłam w Krakowie na wyjeździe służbowym w ramach pracy wykonywanej na studiach.  Coś dziwnego jest w tym mieście. Z jednej strony chciałoby się powiedzieć, że miasto jest zbyt tłoczne, z drugiej jakoś to nikomu nie przeszkadza.
Jedzenie w restauracji Wierzynek, choć w porcjach idealnych dla mnie (a nie normalnych ludzi, którzy zjadają normalne ilości jedzenia), przepyszne. Wielu narzekało, że porcje właśnie za małe, dla mnie wszystko było po prostu wspaniałe. I podane tak inaczej, niż do tej pory zdarzało mi się widzieć.
Podziemia Krakowskiego Rynku - wielkie multimedialne przedsięwzięcie. Do młodych chyba nie da dotrzeć się inaczej niż przez makiety, po których się chodzi albo się ich dotyka. Polecam każdemu, nawet jeśli nie interesuję się historią.
"Klu programu" (rzecz jasna nie części oficjalnej a momentu określanego mianem <<czas wolny>>) - Wedel na Rynku Głównym. Firmowa kawiarnia/cukiernia, w której najróżniejszymi deserami i kawami powstającymi przy udziale oryginalnych produktów Fabryki Przyjemności. Kolejki do stolików mówią same za siebie. Warto. Niech namiastką będzie wizyta na stronie: http://wedelpijalnie.pl/lokale/krakow_-_czekoladowy_sklep/39

Ostatnio dużo pracuję, poza tym piszę referaty, wnioski...
Wracam do Was.

5 komentarzy:

  1. Kraków najlepiej smakuje się wieczorem w tygodniu, gdyż niestety weekendy należą do pijanych Anglików, którzy próbują się zabawić tanim kosztem.W "Wierzynku" nie jadam - nie ten próg zarobkowy ;)Natomiast bywam w pijalni czekolady, o której pisałaś: Najlepszy sposób na poprawienie sobie nastroju. Jeśli znów zdarzy ci się być w Krakowie, to polecam Kazimierz. Jest tam mnóstwo klimatycznych miejsc. Jestem lokalną patriotką i uwielbiam Kraków. Z innych miast w Polsce klimatem dorównuje mu Gdańsk i Poznań.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że Jesteś i mam nadzieję, że czujesz się lepiej.
    Kraków to marzenie moje i męża, miał być na 30-ste urodziny w tym roku mojego męża, ale pojawił się "bliżej niespodziewany" gość, który przewrócił wszystko do góry nogami. Może chciał nam dać do zrozumienia, że Ona też chce uczestniczyć w tej wycieczce =))

    OdpowiedzUsuń
  3. U Wierzynka byłam raz kupę lat temu. Lubię małe porcje, ogromne talerze z górą żarcia wprost mnie zniechęcają. Bo Babcia uczyła, żeby ,,zjadać wszystko z talerzyka''...
    Do Wedla bym poszła nawąchać się zapachów! Bo co tam może skonsumować baba na diecie? Kawkę może...

    Polepszeniem humoru się raduję, byle Ci znów listopad nie dokuczył!

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie, że powróciłaś a jeszcze lepiej, że w lepszym nastroju. Piszesz o kartkach, o wsparciu...jak to dobrze mieć wokół siebie takich właśnie ludzi :)
    Przeglądając blogi, jedna z blogowiczek poprosiła o przysyłanie kartek do jej męża z okazji 40-tych urodzin, dostał ich całą masę...fantastyczny pomysł, tym bardziej, że teraz tak mało ludzi wysyła kartki:(
    Kraków uwielbiam...moja ostoja.
    Nie zasyp się tymi referatami i pracą ;) Jakby co krzycz głośno i machaj.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Owco gdybym w restauracji płaciła z własnej a nie służbowej kieszeni (tam zamówiono nam posiłki) też bym pewnie nie poszła...
    Dwa lata temu także mieliśmy taki zjazd - właśnie w dzielnicy Kazimierz. Mieliśmy wycieczkę po "żydowskim świecie" i bardzo miło wspominam ten pobyt. Z innych polskich miast - jeszcze nie byłam a bardzo bym chciała zwiedzić Sandomierz i Wrocław.
    Free Spirit we trójkę też pozwiedzacie - choć Kraków bardzo tłoczny, to jednak z wózkiem można się jakoś poruszać a może lepsze nosidełko. Jedźcie i wstąpcie do pijalni. A gdy Wasze (styczniowe miejmy nadzieję) maleństwo trochę podrośnie to będzie piszczeć z radości, biorąc udział w takiej czekoladowej uczcie;-)
    Zgago widzisz - ja zgrzeszyłam! Bo też ciężko pracuję nad kilogramami, w domu w ogóle nie jem słodyczy (ciastka, ciasta, cukierki), nie słodzę, nie jem późno itd ale tam - musiałam i chyba mój organizm się nie zorientował, bo nic mi nie podskoczyło-)
    Galopku przekonałam się, że takich ludzi jest mnóstwo! Dziękuję za wizytę.

    OdpowiedzUsuń