piątek, 4 listopada 2011

O mężach, żonach i pieniądzach

Dziękuję za wsparcie. Wasze maile, wiadomości, wszelkie sygnały sympatii wywołały wiele uśmiechu na mojej twarzy.
Dni mijają mi zwyczajnie. Może trochę się uspokoiłam, może zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że "jest mi szaro". 

Pomijając to wszystko, dostałam wiadomość od pewnej Pani Redaktor. Pani Marta przeczytała na moim poprzednim blogu post o tym, jak ludzie w związkach dzielą się i gospodarują pieniędzmi. 
Jeśli u którejkolwiek Was/Waszych przyjaciół, znajomych to kobieta dba w związku  o finanse a mąż/partner "dostaje" kieszonkowe lub w ogóle nie jest zainteresowany tym, jak wydawane są pieniądze  - zostawia to Wam i jednocześnie zgadzacie się o tym opowiedzieć, proszę o wiadomość.

Żeby wprowadzić Was w klimat, przeklejam mój post: 


Mój mąż to dobry człowiek. Robi dla mnie o wiele więcej niż kiedykolwiek bym się spodziewała, że ktokolwiek dla mnie zrobi. I choć kiedyś liczyłam na to, że zacznie zwracać uwagę na porządek wokół siebie a potem zmywać ... szybko mi przeszło, bo ideały są po prostu nudne!

Mąż W. daje jej co tydzień 600 zł. Za te pieniądze W. kupuje jedzenie i płaci rachunki. Znając realia życia i wydatki, które ponosi W. to całkiem spora kwota. Zawsze coś jej jeszcze zostaje. Jednak i tak nie wydaje mi się to być w porządku - dlaczego ten mąż jej "wylicza" te 600 zł? Czy  nie powinno być tak, że pieniądze są wspólne i jak W. robi zakupy, to bierze tyle ile potrzebuje i jak płaci za prąd i wodę to też wyjmuje pieniądze z konta i po prostu wydaje na to, co służy także mężowi i córce?

Mój mąż nigdy nie spowiadał mnie z wydawanych pieniędzy. Nigdy nie zarzucił, że wydałam za dużo albo że nie umiem oszczędzać. Może nigdy nie miał okazji a może mąż W. boi się tę okazję mieć?
Większe zakupy robimy wspólnie. Droższe i nie będące pierwszej potrzeby wydatki (buty, które zwyczajnie mi się spodobały i są już kolejną parą butów tego typu; gra, która lada dzień pojawi się na rynku...) po prostu omawiamy - czy warto, czy można i czy jest sens.


Prawie były mąż mojej kuzynki dawał jej codziennie 10zł. Za to miała kupić coś do jedzenia dla niego i siebie oraz wszystko to, co potrzebne dla ich córeczki - wtedy kilkumiesięcznej.


Moja znajoma ze studiów daje mężowi miesięcznie 100zł kieszonkowego (oboje pracują), które on wydaje jak chce - może iść na piwo, może kupić sobie płytę, branżową gazetę lub książkę. Czasem chwali się, że go nie kontroluje, bo z tymi 100zł robi co chce :-) Niestety nie zapytałam, czy sama też ma do wydania to 100zł. A może ma mniej a może więcej? To ona trzyma w domu kartę z bankomatu i kasę. Mąż potrzebuje zatankować - przychodzi do niej, potrzebuje na składkę w pracy - też przychodzi. Nie musi o pieniądze prosić, zwyczajnie ona mu je daje. To może i wygodne - ma 100zł, żeby nie latał codziennie po piątaka na colę a jak chce na coś więcej, przychodzi do żony :-)


To taka sama forma wyliczania, jak u W. - z tą różnicą, że W. dostaje więcej i kupuje za to rzeczy "dla domu" - jak jej zostanie, ma dla siebie. 
I tak się czasem zastanawiam, czy prezent na Walentynki albo Boże Narodzenie też kupuje jej z tej stówki, czy może tydzień wcześniej przychodzi po pieniądze? 

Wasze blogi odwiedzę za kilka dni - jutro wyjeżdżam na konferencję do Krakowa.

2 komentarze: